W ostatni weekend obejrzałam kolejny film, opierający swoja fabułę na muzyce. „Piosenka” (2014) Richarda Ramseya to powieść o początkującym utalentowanym piosenkarzu i gitarzyście, który walczy o uwolnienie się od legendy swojego ojca - również muzyka. Historia rozpoczyna się od romantycznego spotkania Jeda (Alan Powell) ze swoją przyszłą żoną Rose (Ali Faulkner). Po ślubie Jed pisze dla żony tytułową piosenkę, która staje przebojem i dzięki, której sale na których koncertuje są wypełnione po brzegi. Zarówno w pracy jak i w rodzinie wszystko układa się wspaniale. W domu pojawia się dziecko, rodzinna winnica prosperuje coraz lepiej, kariera męża nabiera tempa. Słowem sielanka. Wszystko jest tak idealne, że oglądając czekasz na moment, w którym coś zacznie się sypać. Artystyczne życie oddala Jeda od rodziny, piękna wokalistka Shelby (Caitlin Nicol-Thomas) przyjęta do zespołu kusi, pojawia się zmęczenie, stres. Jeden mężczyzna i dwie kobiety, różne jak ogień i woda zarówno pod względem wyglądu jak i temperamentu – sytuacja aż prosi się o kłopoty. Piosenka, która była początkiem kariery staje się jednocześnie początkiem małżeńskich problemów. Całość zaczyna przerastać głównego bohatera, który znajduje chwilową ulgę i zapomnienie w narkotykach. Podczas swojego stopniowego upadku niszczy wszystko, co było dla niego ważne. Żeby zawrócić musi osiągnąć dno. Na szczęście muzyka ma dar oczyszczania, szczególnie, kiedy artysta przekazuje coś ważnego. Film zaklasyfikowany jako melodramat, jest przewidywalny w fabule. Muzyka za to jest lekka, łatwo wpadająca w ucho, z przyjemnością słuchałam fragmentów koncertów Jed’a oraz jego koleżanki po fachu Shelby. Artyści uzupełniali się na scenie, bawili muzyką, tworzyli wspólnie naprawdę porywające aranżacje. Bez tego film byłby jak dziesiątki podobnych. Recenzje oraz poprzedni film muzyczny „Zacznijmy od nowa” spowodowały, że miałam chyba zbyt wygórowane oczekiwania.