Staram się nie kwestionować decyzji lekarzy o podaniu lekarstw w czasie choroby. Nie mam medycznego wykształcenia, staram się za to kierować intuicją i zdrowym rozsądkiem. Zanim udam się do apteki po farmaceutyki próbuję starej naturalnej medycyny, domowych syropów wypróbowanych przez lata przez mamy i babcie. Szerokim łukiem staram się również omijać lekarzy, którzy lekką ręką szafują antybiotykami.
O konieczności brania leków w przypadku choroby nie ma co dyskutować. Choćbyśmy nie wiem jak wierzyli w medycynę ludową i naturalną są takie momenty, kiedy wzięcie aptecznego specyfiku jest jedyną skuteczną drogą do odzyskania zdrowia. Czasem potrzebne są nam również suplementy diety. W naszych szerokościach geograficznych, szczególnie podczas trudnego dla organizmu końca zimy i początku wiosny, kiedy nasz organizm ciągnie na rezerwach a nie mamy jeszcze skąd dostarczyć świeżych naturalnych witamin i mikroelementów. Dopóki bowiem suplementy nie są alternatywą dla zdrowego odżywiania mogą mieć pozytywne skutki.
Przerażający jest natomiast fakt, że koncerny farmaceutyczne wmawiają nam, że „tabletka jest dobra na wszystko". Reklamy zachwalają tabletki na stawy, wątrobę, mięśnie, pamięć... Na dalszy plan schodzi dbanie o zdrowie, dieta, ruch na świeżym powietrzu. Człowiek z natury jest bestią leniwą, więc zamiast się męczyć pójdzie na łatwiznę i łyknie tabletkę. Takiej ilości farmaceutyków nie zniesie ani portfel ani tym bardziej organizm...
Moje dzieci na szczęście bez problemu łykają podawane witaminy a w razie chorób leki. Nie miałam więc nigdy potrzeby ukrywania lub przemycania lekarstw w posiłkach i napojach. Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że lekarstwa smakowały mniej lub bardziej paskudnie i nikt się temu nie dziwił. Jedynymi smacznymi produktem z apteki były musujące witaminy. Po cichu wyjadaliśmy je na sucho, bo tak smakowały najintensywniej. Prawdziwe lekarstwo miało pomagać a nie smakować. Dziś sytuacja się zupełnie zmieniła. Koncerny farmaceutyczne i apteki kuszą nas produktami o owocowych smakach i pięknych kolorach, produktami, które coraz mniej leki przypominają. Nasze dzieci dostają więc sprzeczne komunikaty. Z jednej strony mówimy: „to lekarstwo, nie wolno ci go samemu brać" z drugiej smak kształt i faktura temu przeczą. Szczytem braku jakiejkolwiek konsekwencji jest w mojej opinii wyprodukowanie syropu o smaku coca-coli. Według jakich kryteriów ten smak powinien być zachętą do przyjmowania leku?
Granica między lekarstwami, które przede wszystkim mają leczyć, pomagać, a cukierkami i słodyczami zaczyna się niebezpiecznie zacierać. Tabletki na gardło wszystkich smaków i witaminy w kształcie słodkich rybek, misiów i żelków powodują, że dzieci same się o nie dopominają. Czy nie wychowujemy młodych ludzi uzależnionych od leków? Czy smakowe, kolorowe medykamenty nie powodują, że sięgamy po nie chętniej i częściej niż mogłoby to wynikać z potrzeb naszego zdrowia?