Czy Wasze dzieci mają swoje ulubione potrawy? A może macie idealne dzieci, które z uśmiechem zjadają wszystko, co mają na talerzu? Moje takie nie są. Gdym gotowała tylko to, co akurat bardzo lubią, to podawałabym na zmianę zupę groszkową i barszcz czerwony z uszkami a na drugie danie dla jednego spaghetti z sosem pomidorowym a dla drugiego klopsiki z kaszą gryczaną. Urozmaicona i zbilansowana dieta… Na szczęście trafiły mi się egzemplarze jedzące warzyw i owoce w ilościach dowolnych. Przynajmniej tyle. Do wczoraj pyszna była pomidorowa i „chrupiące” kotleciki. Dzisiaj obie potrawy nie dają się jeść. W każdym razie, niezależnie od tego, co ugotuję zawsze słyszę, że tego akurat nie lubią. Wyznaję jednak zasadę, że to, co na talerzu powinno być zjedzone. Nie mówię tu oczywiście o sytuacjach trudnych typu infekcja, kiedy dziecko nie ma apetytu. W codziennym życiu na grymasy przy moim stole nie ma miejsca. Wiem jednak, że są różne szkoły dotyczące żywienia małych i trochę większych ludzi. Można powiedzieć, że dziecko, jak dorosły może mieć swoje smaki i jedne potrawy lubić a drugich nie. I pewnie jest w tym trochę racji. Należy jednak pamiętać, że mały człowiek zwykle nie lubi tego, czego nie zna. Nowe kolory, smaki, zapachy, nie zachęcają do próbowania. Najłatwiej powiedzieć „nie lubię”. Wydaje mi się, że trzeba dać dziecku szansę poznania nowych potraw. W przeciwnym bowiem razie, jeśli będziemy chcieli zjeść coś poza domem, pozostaną nam tylko pizzerie oraz ogólnie znane fast foody kuszące dzieci zabawkami.
Mamy jednak swoje ulubione jedzeniowe tradycje. Zawsze w niedzielę lub sobotę na śniadaniowym talerzu ląduje jajko na skrzynce. Nie jest to jakaś szczególnie tajemnicza potrawa. Kiedy moje starsze dziecko było małe zaproponowałam mu na śniadanie jajko sadzone na szynce. Dwulatek trochę usłyszał, resztę sobie dopowiedział i z „jajka na szynce” wyszło „jajko na skrzynce”. Tak już zostało.