Przytłoczeni jesienną szarugą w poszukiwaniu gorącego słońca z odrobiną orzeźwiającego cienia zawędrowaliśmy tym razem do niewielkiego baru tapas Sol y Sombra na ul. Grzybowskiej 2. Od czterech lat w tym miejscu miłośnicy Hiszpanii znajdują klimat rodem z hiszpańskich barów, gdzie można wraz z przyjaciółmi spędzić czas i przy kieliszku czerwonego wina zjeść kultowe niewielkie przekąski.
Pochodzenie tapas wiąże się z tym, że Andaluzyjczycy pijąc wino, szklankę przykrywali plasterkiem suchej kiełbasy, aby chronił przed muchami. Z czasem zaczęto do wina podawać cienką kromkę chleba z różnymi dodatkami. Dziś tapasy przyjmują różne formy: od bardzo prostych pysznych oliwek z różnym nadzieniem, po bardziej skomplikowane dania. Przyrządza się je z rozmaitych składników: warzyw, mięs, owoców morza, jajek i podaje na zimno lub na ciepło w małych miseczkach, często z wykałaczkami, żeby łatwo było je jeść. W kolejnym barze i po kolejnym kieliszku czerwonego wina manewrowanie nożem i widelcem może być równie niewygodne, co niebezpieczne.
Tapasy to jednak nie tylko pyszne jedzenie. To przede wszystkim wolny czas spędzany w przyjaciółmi, atmosfera beztroski i luzu, wspomnienie upalnego dnia i zapowiedź gorącej nocy. Jeśli nie doświadczyliście tego w Hiszpanii, to luźną, słoneczną atmosferę, przemiłą obsługę i fantastyczne jedzenie znajdziecie w Sol y Sombra.
Jedliśmy tapasy w różnych miejscach w Warszawie. Chociaż były smaczne, to nie miały tak hiszpańskiego klimatu jak te, których próbowaliśmy tutaj. Jedliśmy wspaniałe ostre małże w sosie pomidorowym, doskonałe krewetki w sosie czosnkowym, pyszne ośmiorniczki po galicyjsku, smażone kalmary, zwane przez mojego syna oponkami i moją ulubioną kiełbasę chorizo w cydrze i paprykowym ostrym sosie. Hiszpańskie czerwone domowe wino było dopełnieniem smakowitej kolacji. Zaskoczyła nas nieco wielkość porcji, trochę większa niż typowych hiszpańskich tapas, ale potrawy były tak pyszne, że żal było zostawić choć odrobinę.
Wydawało nam się, że nic już nie jesteśmy w stanie w siebie zmieścić, a ku naszemu zdziwieniu, znaleźliśmy jeszcze miejsce na słoneczny kataloński krem z chrupiąca karmelową skorupką. Może, tak jak twierdzi mój syn, na deser mamy osobne miejsce w brzuchu? Wisienką na torcie był kieliszek domowego likieru kawowego podawany na do widzenia. Mogłam wypić dwa, bo mój mąż był tego dnia kierowcą. Następnym razem pewnie przyjdziemy na piechotę .
Podobno dobra restauracja broni się sama, a najlepszą reklamą są klienci, którzy wracają by rozkoszować się atmosferą i jedzeniem. Myślę, że brak wolnych stolików w sobotni wieczór gwar, śmiechy i hiszpańskie rozmowy są najlepszym dowodem na to, że twórcy Sol y Sombra wiedzą na czym polega filozofia tapas.
Będziemy tu wracać!
Polecam!