1 stycznia – najkrótszy dzień w roku, bo poranek zaczyna koło południa. No chyba że spędziliśmy Sylwestra dbając o wątrobę i głowę i po wypiciu noworocznego toastu udaliśmy się na zasłużony wypoczynek. Dla większości z nas jest to jednak dzień leniwy, zaspany i skłaniający raczej do drzemki lub książki i kocyka niż to jakiejś aktywności.
Gorzej, jeśli już od 7:30 rano, biegają w piżamach dwie młode wyspane ale głodne istoty. Trzeba wstać, obudzić się wiadrem kawy i zmontować przyzwoite śniadanie. Potem włączamy dzieciom bajkę i udajemy, że nas nie ma, zapadając w letarg. Niestety zwykle ilość niewykorzystanej energii w ciele młodego człowieka jest odwrotnie proporcjonalna do zasobów tolerancji dla „zmęczonych" rodziców. Coś więc zrobić trzeba.
Moje dzieci maksimum wytrzymałości w stanie spoczynku osiągnęły po obiedzie. Ponieważ łyżwy i basen, ze względów oczywistych, nie wchodziły w grę, postanowiliśmy pójść na spacer. To znaczy ja postanowiłam, ponieważ głowa rodziny stanowczo odmówiła wyjścia domu.
Przypomniało mi się, że od jesieni w parku w Wilanowie można obejrzeć Królewski Ogród Światła. Wybraliśmy się więc na mroźny wieczorny spacer do Wilanowa.
Było pięknie. Tysiące kolorowych lampek tworzą tajemniczy ogród, w którym można się poczuć jak Alicja w Krainie Czarów. Już na dziedzińcu można zrobić sobie zdjęcie w królewskiej złotej karocy i spróbować usłyszeć krople światła spadające z ogromnej świetlnej fontanny.