Istnienie Świętego Mikołaja jest nieodłączną częścią naszego dzieciństwa. Tajemniczy gruby pan, z białą jak śnieg brodą, w czerwonym płaszczu, z ogromnym worem prezentów przyjeżdżał do nas w Mikołajki i w Wigilię. Potem dowiedziałam się, że nie do wszystkich w Wigilię przychodził Święty Mikołaj. Niektórzy byli obdarowywani przez Anioła jeszcze inni przez Gwiazdora.
Pamiętam do dziś, kiedy 5 grudnia pucowaliśmy do połysku buty, ustawialiśmy je przed wejściem do pokoju i rano z niepokojem, boso biegliśmy sprawdzić, czy o nas nie zapomniał. Nigdy nas nie zawiódł. Zawsze w butach znajdowaliśmy niewielkie paczuszki i zawsze obok ku przestrodze leżała rózga. Nie zawsze przecież byliśmy grzeczni... Ta rózga jak ostrzeżenie powodowała, że jak nigdy, staraliśmy się być grzeczni przez następne dwa tygodnie.
Zjawiał się przecież po raz drugi w Wigilię. To, czym mógł przybyć zależało od pogody: na saniach, wozem, na piechotę. Wypatrywaliśmy jego sań na niebie szukając jednocześnie pierwszej gwiazdki. Tymczasem On zjawiał się niepostrzeżenie i zostawiał kolorowe paczuszki pod choinką. Czasem dzwonił do drzwi, ale nigdy nie zdążyliśmy mu otworzyć, czasem zostawiał otwarte drzwi na balkon i białe ślady na podłodze.
Te wspomnienia z dzieciństwa, ciepłe jak zapach drożdżowego ciasta pielęgnuję w sobie do dziś. Nie pamiętam natomiast bolesnego momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że pan w czerwonym ubraniu w rzeczywistości jest moimi ukochanymi rodzicami, którzy starają się spełnić dziecięce marzenia. Może stało się, to tego dnia, kiedy w tajemnicy z bratem postanowiliśmy zrobić własnoręcznie prezenty dla rodziców i po cichu położyć je pod choinką? Chyba wtedy zrozumiałam, że Świętym Mikołajem może być każdy.